Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Cud nie jest dla niedowiarków”. Co pozostało w pamięci lublinian po lipcu 1949 r.?

Piotr Nowak
Piotr Nowak
Mariola Błasińska jest autorką książki pt. „Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Gaudium
Mariola Błasińska jest autorką książki pt. „Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Gaudium Piotr Maciuk
O cudzie lubelskim rozmawiamy z redaktor Mariolą Błasińską, historykiem z wykształcenia, autorką książki pt. „Cud. W 1949 r. Lublin stał się Częstochową”.

Mijają 72 lata odkąd na wizerunku Matki Bożej z archikatedry lubelskiej dostrzeżono krwawą łzę. Przez kolejne dni i lata wierni mówili o cudzie, a władze komunistyczne o wielkiej mistyfikacji. Co po latach w pamięci lublinian pozostało po tamtych wydarzeniach?

Najbardziej widzialną pozostałością są coroczne obchody organizowane przez władze kościelne w archikatedrze. Zazwyczaj łączą się one z wizytą znakomitego gościa, biskupa, często spoza Polski. Jest procesja różańcowa z obrazem, która przechodzi przez centrum Lublina. To najbardziej widoczne znaki pamięci tamtych wydarzeń.

Przez dekady PRL o cudzie lubelskim nie można było mówić publicznie.

Wiedzę o tych wydarzeniach rodzice przekazywali dzieciom, a dzieci swoim dzieciom. Mówiono o tym w gronie najbliższych zaufanych osób. Innej drogi rozprzestrzeniania informacji nie było, bo przez lata o cudzie nie można było oficjalnie mówić, ani pisać. Za wspominanie o wydarzeniach z lipca 1949 r. groziły represje. Ta wiedza była mocno tłumiona. Mimo to, co roku w rocznicę wydarzeń do Lublina ściągali liczni wierni, również spoza diecezji, a nie były to przyjazdy zorganizowane. Pracując nad książką, udało mi się ustalić, że pamięć o cudzie lubelskim jest kultywowana m.in. w województwie wielkopolskim. To dlatego, że dr Zygmunt Dambek, jeden z naukowców badających ciecz, która pojawiła się na obrazie, dostał nakaz opuszczenia Lublina i zamieszkał w Wielkopolsce. Opowiadał o swoich doświadczeniach dzieciom i wnukom. Jego wnuczka pracuje na Uniwersytecie Adama Mickiewicza i przyjeżdża do Lublina na uroczystości rocznicowe.

Kiedy Pani zaczęła się interesować cudem lubelskim?

Pochodzę spoza Lublina i do studiów nie wiedziałam nic o cudzie lubelskim. Kiedy zaczęłam pracę w wydawnictwie Gaudium, jego dyrektor zaproponował mi napisanie książki na 70. rocznicę tamtych wydarzeń. Dopiero wtedy, w miarę zbierania materiałów, zaczęłam bliżej poznawać tę historię. Zorientowałam się, że w różnych momentach mieszkania w Lublinie spotykałam się jednak z pamięcią o cudzie lubelskim.

Jest Pani historykiem. Domyślam się, że na studiach uczono Panią podchodzić do zdarzeń historycznych „na sucho” i bez emocji. Ale czy o wydarzeniu tak osobistym jak cud, można mówić bez emocji?

Starałam się potraktować to wydarzenie jako zdarzenie historyczne, ale z aspektem emocjonalnym. Dlatego książkę podzieliłam na dwie części: historyczną i religijną. Starałam się oddzielić tę część emocjonalną, związaną z wiarą, od kwestii historycznych. Jednak moim zdaniem, nie ma czegoś takiego jak historia „na sucho”. Zawsze jest element wartościowania, bo mamy własne punkty odniesienia. Wiemy co jest dobre, a co jest złe. I choćby z tej perspektywy zawsze będziemy patrzeć na wydarzenia. Część historyczna została oparta na solidnym materiale źródłowym. Odwiedziłam ponad 20 archiwów w całej Polsce, przeprowadziłam mnóstwo rozmów ze świadkami, przeprowadziłam kwerendę dokumentów państwowych i kościelnych, które są rozsiane w różnych miejscach. W części religijnej nie podjęłam się oceny prawdziwości świadectw. Po prostu je przytoczyłam. W tej części jest najwięcej emocji. Bo taki jest charakter zjawisk, zwanych cudami. To abp Wielgus powiedział, że „żaden cud, w tym także ten lubelski, nie jest skierowany do niedowiarków. Jedynie wiara stanowi kontekst cudu i nadaje mu sens”. Tych rzeczy nie da się rozdzielić.

Połowa mojej rodziny pochodzi spod Lublina. Tam pamięć wydarzeń z 1949 r. przez długi czas była żywa i łączyła się z tradycyjną obrzędowością maryjną. Czy to tak właśnie było, że cudem żyli głównie mieszkańcy wsi?

Nie do końca. To ówczesne władze starały się utożsamić zdarzenia z tradycyjną religijnością ludności wiejskiej, nazywanej w tym kontekście wręcz ciemnogrodem. Tymczasem bardzo wiele świadectw pochodzi od ludzi dobrze wykształconych i wysoko postawionych. Mamy świadectwa m.in. fizyka atomowego z Mielca, dyrektor liceum Zamojskiego i adwokata Stanisława Kalinowskiego, który podczas II wojny światowej brał udział w ukryciu obrazu „Bitwy pod Grunwaldem”. Pisząc książkę, udało mi się także spotkać kilkoro bezpośrednich świadków. To byli przedstawiciele inteligencji, przedwojennego ziemiaństwa. Nie traktowali cudu lubelskiego lekceważąco, tylko z wiarą i zaangażowaniem.

Przytoczyła Pani wypowiedź abp Wielgusa, który wprost mówi o cudzie. Z drugiej strony wiemy przecież, że Kościół katolicki formalnie nie uznał zdarzeń z lipca 1949 r. za cud. Dlaczego?

Światowej sławy filozof prof. Stefan Świeżawski mówił o „przemilczanym cudzie w Lublinie”. Sam Jan Paweł II powiedział po latach wprost, że Matka Boża płakała w Lublinie. Natomiast w czasie, kiedy miały miejsce te wydarzenia, sprawa była dużo bardziej złożona. Pamiętajmy, że koniec lat 40-tych to okres jawnej walki państwa komunistycznego z Kościołem. Nie było warunków, żeby przeprowadzić badanie kanoniczne cudu. Kiedy warunki stały się bardziej sprzyjające, było za późno, żeby to zweryfikować. Można domniemywać, że biskupom chodziło o wyciszenie emocji. Bo Kościół w tym czasie był oskarżany przez władze o działalność wywrotową przeciwko państwu. Księża byli więzieni i mordowani. Obawiano się większych represji. Biskup lubelski Piotr Kałwa stwierdził, że w zdarzeniach z lipca 1949 r. nie widzi niczego nadzwyczajnego, ale ich interpretację pozostawił kwestii wiary. Natomiast dokonana za zachętą papieża Jana Pawła II koronacja obrazu w 1988 r. była dowodem, że w perspektywie wiary uznano łaski, które płynęły po tym zdarzeniu. Dla księży, którzy posługiwali po 3 lipca 1949 r. w katedrze cudem było to, że ludzie masowo przystępowali do spowiedzi. Jeden z duszpasterzy powiedział po latach, że były momenty, kiedy nie miał już siły udzielać sakramentów, ale co pewien czas przychodzili nowi penitenci. Niektórzy spowiadali się pierwszy raz od 10-50 lat i przyszli do konfesjonału ściągnięci niewytłumaczalną potrzebą. Jest relacja osoby, która twierdzi, że była świadkiem nawrócenia oficera NKWD. Znamy relacje o cudownych uzdrowieniach. Są to przykłady łask, które w wymiarze osobistym można uznać za cud. Na pewno było w tych zdarzeniach coś, co sprawiło, że ludzie tłumnie przychodzili przed obraz Matki Bożej i doznawali łask.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Cud nie jest dla niedowiarków”. Co pozostało w pamięci lublinian po lipcu 1949 r.? - Kurier Lubelski

Wróć na lubelskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto